Dolnośląska Teka Edukacyjna

„Dziki Zachód”

Autor: Sebastian Ligarski

Codzienność w powojennym Wrocławiu wyznaczały skrajne emocje: strach i radość. Z jednej strony w każdej chwili w zrujnowanym mieście można było stracić życie z rąk bandytów, żołnierzy sowieckich czy Niemców, z drugiej była to radość z zakończonej wojny. Wrocław długo nie był w stanie poradzić sobie z ogromną falą przestępczości oraz fatalnymi warunkami bytowymi, których doświadczała napływająca ludność. W październiku 1945 r. sytuacja była tak zła, że władze wprowadziły godzinę milicyjną od 20 wieczorem do 5 rano, zakazując poruszania się po ulicach i placach. Co z tego, że część dzielnic pozostała w niewielkim stopniu zniszczona przez działania wojenne, skoro działalność Sowietów i rabusiów niszczyła pozostała tkankę miejską (w tym rurociągi, tory, urządzenia sanitarne, fabryki). W 1947 r. w 17 tys. izbach mieszkało 250 tys. wrocławian, co dawało po 4–5 osób na mieszkanie. Z czasem sytuacja ta się pogorszyła, bo władze niszczyły nawet ocalałe kamienice, byle tylko wysłać określoną ilość cegieł do odbudowy Warszawy.

Mieszkańcy miasta z trudem przedzierali się przez zwałowiska gruzów, chcąc dotrzeć do miejsc pracy, gdzie nie czekało na nich zazwyczaj żadne wynagrodzenie, a jedynie strawa (nie zawsze świeża, nie zawsze ciepła). Pomimo polepszenia sytuacji w kolejnych miesiącach Wrocław pozostawał drogim miastem, ot, chociażby mięso, mąka, tłuszcze były co najmniej kilka złotych droższe niż w innych miastach. Drożej płacono także za usługi. Nic dziwnego zatem, że aby przeżyć, trzeba było pozbywać się co wartościowszych sprzętów, precjozów, czasami ubrań. Nieocenionym środkiem lokomocji był rower (niezwykle pożądany przez rabusiów, niejeden wrocławianin w jego obronie stracił życie). W zakładach pracy fluktuacja wynosiła ponad 700%, a rzesza wyjeżdżających zalewała drogi wylotowe z miasta. W mieście pozostawali ci, którzy nie mieli dokąd wracać (Kresowianie) oraz ci, którzy zaparli się, aby z Wrocławia uczynić swój nowy dom (szczególnie ludność wiejska z centralnej Polski).

Z drugiej strony w mieście powstawały kina, restauracje, kawiarnie (te z lwowskim rodowodem stanowiły koloryt miasta), fotoplastykony. W lokalach gastronomicznych młodzież bawiła się nawet z Niemkami, co wywoływało gwałtowane protesty lokalnej prasy. Zainicjowały działalność opera i teatr, niezwykłą popularnością cieszyły się mecze piłkarskie i inne zawody sportowe (w 1953 r. przez miasto przejechał Wyścig Pokoju). Panie mogły skorzystać z lokali kosmetycznych, porad astrologicznych czy wybrać się na pokaz mody. Pospacerować można było w Parku Szczytnickim (po rozminowaniu) lub wykąpać w basenach miejskich. Mimo wielkich kłopotów, tragedii i niebezpieczeństw miasto „ożyło”.

 

„Wyższa Szkoła handlowa” czyli szaber po wrocławsku

Szaber był zjawiskiem powszechnym po wojnie na Ziemiach Zachodnich i Północnych. „Kraina Mlekiem Płynąca”, „Dziki Zachód”, „Texas” czy „Ziemie Wyzyskane”, jak o nich często mówiono i pisano, stały się rezerwuarem wszelkiego dobra dla tysięcy ludzi przybywających na ten obszar „nowej” Polski. Wrocławia nie ominęła fala szabrownictwa. Ze stolicy Dolnego Śląska do centralnej Polski szerokim strumieniem płynęły meble, pianina, wyposażenie fabryk, mieszkań, łazienki, kuchnie, piece, podłogi, tory kolejowe i trakcje elektryczne. Wozy, ciężarówki, pociągi pełne były ruchomości. Do rodzimych szabrowników przyłączali się sowieccy żołnierze (tzw. trofiejne bataliony) i Niemcy, którzy natychmiast spieniężali zrabowane mienie. Prasa biła na alarm. Tytuły same mówiły za siebie: Zniszczenia Wrocławia. Szabrownicy niszczą mienie publiczne; Zamaskowanie „szabru”. Zamiast nagrobków cmentarnych – meble. W tym ostatnim artykule opisywano ładunek, jaki dotarł na stację kolejową Brochów z napisem „nagrobki cmentarne”. Okazało się, że wagon zawierał luksusowe meble, urządzenia łazienkowe, przenośne piece szamotowe. Szaber przyjął tak wielkie rozmiary, że potrzebne były specjalne środki podjęte przez władze administracyjne celem powstrzymania rujnującego procederu. W listopadzie 1945 r. ogłoszono zakaz wywozu ruchomości z tych terenów, rozszerzając lub zmniejszając jego rygory zależnie od panujących warunków. Nie spowodowało to jednak poprawy sytuacji, o czym najlepiej świadczył fakt rozrastania się największego „szaberplacu” przy pl. Grunwaldzkim. Na początku zajmujący niewielki obszar wśród ruin, w styczniu 1946 r. sięgał aż do ul. Bujwida. Przestał on istnieć w 1947 r. Antoni Kuczyński napisał o nim: „Czegoż tam nie było – po prostu mydło i powidło. Pozbawiona środków do życia niemiecka ludność, wyzbywała się niekiedy za bezcen drogich futer i garderoby. Sprzedawali też zastawę stołową i sztućce oraz drobny sprzęt gospodarstwa domowego. Różnorodnym dobrem zrabowanym w opuszczonych domostwach, handlowali nagminnie grasujący w owych czasach szabrownicy. Zażywne przekupki oferowały obfitość wszelakiego jadła i napitków. Na tym ogromnym bazarze nie brakowało również podejrzanego autoramentu niebieskich ptaków i oszustów. Sam stałem się ofiarą jednego z takich, kupując eleganckie czarne półbuty, które po pierwszym deszczu po prostu mi się rozpadły. Okazało się, że podeszwy były z przemyślnie spreparowanej tektury. Byli tam także cwani wydrwigrosze, doszczętnie nieraz ogrywający naiwnych w trzy karty”. Tramwaje kursujące pomiędzy Dworcem Głównym a pl. Grunwaldzkim nazywano szaber busami, a przystanek na tym ostatnim – „Wyższą Szkołą Handlową”.

Dolnośląska Teka Edukacyjna

creative

Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych 3.0 Polska (CC BY-NC-ND 3.0 PL)
Więcej informacji tutaj.

Dolnośląska Teka Edukacyjna traktowana jest jako kompletny zbiór, przedziały czasowe (1939-1945; 1946-1969; 1970-1990) są zamkniętymi utworami i każde dodatkowe użycie poszczególnych elementów strony (np. zdjęć) wymaga odrębnej pisemnej zgody.

Znajdz-nas-na-facebooku